22 stycznia 2019, 23:40
Każdy,
komu ufamy,
na kogo, jak nam się wydaje, możemy liczyć,
kiedyś nas rozczaruje.
Pozostawieni sami sobie ludzie kłamią,
mają tajemnice,
zmieniają się i znikają,
niektórzy za inną maską lub osobowością,
inni w gęstej porannej mgle nad klifem.
Lauren Oliver
Hmmm...też chciałabym wiedzieć.
Mój idealny świat który miałam poukładany w głowie po raz kolejny rozpada się na drobne kawałeczki.
Właściwie to już dawno nie jest ten świat idealny. Po każdej porażce, kiedy zbieram sie z podłogi układam go od nowa.
Za pierwszym razem wyszło pięknie i idealnie.
Teraz są już ślady zużycia, ślady ran które dalej we mnie tkwią, ślady wszystkich wydarzeń, które kazały układankę rozpierdolić jak bańkę mydlaną w ułamku sekundy i układać od nowa.
Teraz już nie jest idealnie, ale mimo tego miało być pięknie i szczęśliwie...
No właśnie miało być...ale wyszło jak zwykle.
Co to kurde ma wogóle być? Ile jeszcze razy rozpadne się na milion kawałków ? Przy każdym zbieraniu ginie jeden kawałek... umiera na stałe kawałek mnie i układanie staje się jeszcze trudniejsze...
Zawiodłam go po tym jak on zawiódł mnie. Ktoś by mógł pomyśleć, że rachunki wyrównane. Tylko w życiu tak nie jest, niestety.
O ile było by prościej gdyby wszystko podlegało pod proste prawa matematyki i logiki.
Zawsze miałam ścisły umysł. To w moim przypaku było by genialne.
Zawiedzie Cie ktoś Ty zawiedź jego i żyjcie dalej długo i szczęśliwie.
Zdradzil - zdradź też.
Oszukał - oszukaj - rachunki wyrównane i wszystko super.
Niestety tak się nie da. Starożytne prawa oko za oko wyszły z użycia już dawno temu i mogę teraz jedynie pod wpływem emocji zrobić coś głupiego i później żałować.
Rozwalać układankę i układać ja od nowa do puki starczy mi sił.
A nie chciałam niczego wielkiego od niego - chciałam tylko żeby był.
Z Szymonem zaczeliśmy się spotykać w październiku 2018 roku. Nie sądziłam że tak szybko się do niego przywiąże i przyzwyczaje. Piękne 2 miesiące, które raczej już nie wrócą...
Tak wiem - czas od pażdziernika do stycznia to nie dwa miesiące ale tylko tyle było naprawde pięknie.
Wiadomo, początkowa fascynacja kiedyś mija, czasem szybciej czasem wolniej.
Zważywszy na nasz wiek i wcześniejsze doświadczenia początkowa euforia nie trwała długo.
Przyszła stabilizacja, która powinna dawać poczucie bezpieczeństwa a mnie tylko rozpalila się żółta lampka w głowie. Nie padły wielkie słowa ani zapewnienia, na ktore i moim zdaniem było by za szybko, i zaczęłam się zastanawiać kim tak naprawdę dla niego jestem.
Zabawką na samotne wieczory czy kimś więcej? Próby rozmów i wyczytywania czegokolwiek z kontekstu były zupełnie nieudane a lampka rozpalała się coraz mocniej.
W końcu szybciutko doszło do tego że fajnie to było tylko wtedy kiedy byliśmy razem, a każdy dzień rozłąki rodził milczenie z jego strony i ignorację mnie.
Później przeprosiny że potrzebowal niby czasu dla siebie...ależ proszę bardzo. Ja naprawdę jestem wyrozumiała. Napisz tylko krótką wiadość że mam dzisiaj dać Ci spokój i załatwione.
Każdy przecież potrzebuje czasu dla siebie.
Prosiłam, tłumaczylam ale bez efektów...
Może w poprzednich związków miał wojny o takie chwile dla siebie i dla kolegów i dlatego zamiast jak człowiek powiedzieć to on zaczął się zamykać, znikać??
I tak po 2 wspaniałych miesiącach regularnych spotkań i ciągłego kontaktu wirtualnego zostałam z niczym. Zupełnie zdezorientowana i zagubiona.
Kiedy wyszedł ze swojej nory powiedziałam mu co o tym myśę i miałam nadzieję że do niego dotarło, przytakiwał...
Och nadziejo - jaką złośliwą małpą jesteś, że wciąż sie w nas rozpalasz :/
Przyszła kolejna taka akcja zamknięcia i nie dało mi spokoju. Tehnologie mamy teraz świetną - da się sprawdzić gdzie jest, czy ma połączenie z netem, da się sprawdzić wiele jak ktoś chce...
I przyszło wielkie rozczarowanie na własne życzenie. Nie drążyła bym i nie szperała to pewnie bym żyła sobie w błogiej nieświadomości do dziś.
Tak wiem co jest grane i ide z tym do niego a on co?
"Co to ma znaczyć? Ja nic nie robie a ty mnie sprawdzasz?"
No nie dokońca nic bo mnie kłamie, zataja prawdę a wyrzuty robi mnie, że do tego doszłam. No i kto tu jest winny bardziej?
Czy ważne jest kto jest bardziej a kto mniej winny? Nie powinno być ważniejszym żeby się dogadać? żeby wyjaśnić?
Czy tylko ja jetem tak naiwna że miałam nadzieje że jakoś mi to wytłumaczy i spojrze na to z innej strony i bedzie dobrze?
Czy samotność naprawdę dała mi już aż tak w gość że przygasiłabym tą żółta lampkę w mojej głowie i przymknęła oko na jego nielojalność gdyby tylko się odezwał?
Tylko się nie odezwal...i już się pewnie nie odezwie a z moją układanką chyba zacząć będzie trzeba znów od zera :(